Mapa polskiego sprintu. Co jest problemem lekkoatletyki?
W tym roku (stan na 13 września) poniżej 11 sekund pobiegło w Polsce 89 sprinterów. Dobra wiadomość jest taka, że to trend wznoszący. To najlepszy wynik od 8 lat, kiedy to najszybszych sprinterów w Polsce było 93. Lata 2008-2014 to w ogóle złote lata w tej statystyce, bowiem przez 7 lat zawodników łamiących 11 sekund było więcej niż 90! Rekordowe były lata 2008 i 2009, kiedy to 111 i 110 zawodników pobiegło poniżej 11 sekund! Był to okres, kiedy dynamikę w polskim sprincie napędzał Dariusz Kuć. Wraz z końcem jego dominacji w 2015 roku coraz mniej sprinterów rozprawiało się z „jedenastką”.
„Najszybszy człowiek świata”. To hasło zawsze rozpalało wyobraźnię najbardziej. To na męski finał 100M przychodzi zazwyczaj najwięcej kibiców, a granice 9.58 (rekord świata) i 10.00 (rekord Polski) rozpalają wyobraźnię. Jeśli pojawia się ktoś zdolny do rozprawienia się z trudnymi barierami, powraca nijako wiara w to, że można. W 2006 roku taką wiarę przywrócił 20-letni Darek Kuć uzyskując czas 10.17 (+1.3). To otwarło drogę do rekordowych lat 2008 i 2009, kiedy to Darek Kuć dwa razy pod rząd zostawał mistrzem Polski na 100M. To pociągło za sobą 111 i 110 innych, którzy uwierzyli, że można biegać szybko. W 2008 roku Darek Kuć dociera także do półfinału Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Sukces powtarza w 2011 roku na Mistrzostwach Świata w Londynie (półfinał 100M +4 miejsce ze sztafetą 4x100M w finale MŚ!). To ostatni ze sprinterów, który dotarł tak daleko w tej drabince. W 2011 roku pokonuje też Francisa Obikwelu uzyskując w bezpośrednim starciu czas 10.15 (+1.2 m/s)! Portugalczyka pokonuje o 0.03 sekundy. Pamiętamy atmosferę tamtego mityngu. Idealna pogoda, świetny wynik. Polak udowadnia dwie rzeczy. Można pokonać najlepszych i można biegać szybko. Łącznie Darek Kuć poniżej 10.2 pobiegł trzy razy. Nie zrealizował jednak celu biegu poniżej 10.10 sekundy, który był wówczas bardzo realny. W statystyce historycznej zajmuje drugie miejsce za Woroninem, a ex aequo z Piotrem Balcerzakiem (10.15 w 1999).
Obecnie czekamy na drugiego sprintera zdolnego indywidualnie dojść co najmniej do półfinału światowej imprezy. U kobiet udaje się to ostatnio Ewie Swobodzie, co pociąga za sobą sukcesy innych dziewczyn, które wyróżniają się na tle mężczyzn wyższymi miejscami w światowym rankingu. Ewa Swoboda także udowadnia, że można pokonywać najlepsze sprinterki i biegać bardzo szybko. Polka wciąż stoi przed realizacją marzenia dotarcia do finału MŚ lub IO. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedy pojawi się sprinter z szansami na półfinał MŚ pociągnie to za sobą sukcesy pozostałych. Minimum kwalifikacyjne do mistrzostw świata 2023 to tymczasem 10.00 sekundy! Do awansu z rankingu może jednak wystarczyć regularne bieganie na poziomie 10.20, lub 0.01-0.03 sek. poniżej tej granicy (to cel minimum). Czy któryś z polskich sprinterów awansuje, a potem z podobnym czasem wejdzie do półfinału? Bardzo tego byśmy chcieli i ten scenariusz jest możliwy biorąc pod uwagę czasy Kopcia i Słowikowskiego z połfinałów tegorocznych mistrzostw Europy. Polacy udowodnili bowiem, że pod presją i w mocnej stawce potrafią biegać poniżej 10.25 sekundy! Te setne w sprincie są bardzo, bardzo ważne.
Wróćmy do statystyki 2022 i 89 najszybszych. Kiedy porównać tą statystykę ze światem to znajdziemy się w niej na 14 miejscu ( 6 w Europie):
- USA: 1750
- Japonia: 642
- Wlk. Brytania: 296
- Francja: 223
- Włochy: 200
- Niemcy: 185
- Jamajka: 179
- Hiszpania: 163
- Chiny: 163
- Australia: 142
Na tym tle wciąż zachwyca 2.8-milionowa Jamajka, która z liczbą 179 i tak jest mocno niedoszacowana (wiele wyników nie wpływa do światowej bazy ze względu na zawody II klasy). Najbardziej zbliżone ludnościowo do niej województwo dolnośląskie z 2.9 miliona ludności ma tylko 7 sprinterów poniżej 11 sekund. Co więcej, nawet jeśli przyjmiemy statystykę najszybszych poniżej 15 sekund, to wciąż będzie to województwo daleko za Jamajką poniżej 11 sekund! I to jest coś, co ostatnio nas bardzo zaskoczyło. W Polsce żyje około 38 milionów obywateli. Jeśli porównać najbiedniejsze polskie województwo, to wypadnie ono i tak zdecydowanie lepiej od biednej, pogrążonej w kryzysie Jamajki. Co kilka lat wprowadzany jest tam stan wyjątkowy (niekiedy nazywany wojennym), kiedy wyprowadzane jest na ulice wojsko. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w 2018 roku, ale wciąż bezprawie jest tam wyjątkowo wysokie. Ten kraj jest w ogóle wyjątkowy. Jego wzrost potęgi jest zauważany od roku 2005, kiedy to nastąpił systematyczny wzrost zawodników „under 11”. Jako główny czynnik tego sukcesu wymienia się założenie przez braci Francisów klubu MVP Kingston w 1999 roku. Klub, który powstał w trudnych warunkach: 360-metrowa, dwutorowa bieżnia trawiasta +stary hangar na siłownię. Stephen Francis nie miał żadnych motywacji biznesowych, żeby zakładać tam klub. Musiał na niego łożyć z własnych pieniędzy (dość wspomnieć, że to on załatwiał buty do biegania dla chodzące boso Shelly Ann Fraser). Klub w pierwszych latach nie miał pieniędzy na wyrównanie rachunków za prąd i inne związane z wynajmem rzeczy. Odzew wśród zawodników był jednak ogromny. W drugim roku Francis miał już 60 zawodników, w kolejnych ponad 80. Co mogło kierować młodzieżą tak licznie, jeśli nie motywacja wybicia się z biedy? Podobnie było w roku 1952 w Polsce, kiedy to Edward Bugała zgromadził wokół siebie 53 zawodników! 7 lat po wojnie, dodatkowo na terenie Warszawy, na trawiastej i żużlowej bieżni! Czy to kryzys powoduje wzrost zainteresowania sportem? Analiza Jamajki i początków Wunderteamu zasługuje na pogłębioną analizę. Służy temu m.in. przeprowadzony przez nas ten wywiad: „Świat uczył się lekkoatletyki od Polaków”
Wróćmy do analizy sprintu w Polsce. Dlaczego sprinterów jest tak mało, skoro klubów lekkoatletycznych jest zdecydowanie więcej niż na Jamajce? W Polsce szczególnie dobrze rozwinięty jest w klubach sport dzieci. Obserwujemy bardzo liczne grupy dzieci zgromadzone wokół niektórych trenerów i klubów, jak np. grupa stworzona przez współpracującego z nami w Pruszczu Gdańskim, Mateusza Jakubiaka-Lisa. I takich przypadków można wymieniać setki. Dotyczy to zarówno grup wiekowych 8-12 lat, jak i 14-17. Dobrze w Polsce funkcjonują też programy dofinansowujące kluby, które mają dużo juniorów. Klub może mieć sukcesy w młodzieżowcami, ale głównie patrzy się na liczbę juniorów, jeśli chodzi o programy stypendialne. Jeśli porównać to np. z Wielką Brytanią, to wypadamy nawet lepiej pod kątem inicjatyw wspierających rywalizację najmłodszych. Schody zaczynają w wieku 20 lat. To tutaj zaczyna brakować sprinterów. Nie można też zapominać o pełnych pasji trenerach w Polsce, którzy najczęściej za symboliczne parę groszy (lub darmo), podejmują się prowadzenia klubu i młodzieży. Kto wie, czy to nie dzięki nim cała polska lekkoatletyka trzyma się tak mocno na tle świata. Bo utalentowani zawodnicy to jedno, ale najpierw muszą znaleźć się ludzie z pasją, którzy poprowadzą tych najmłodszych, czy to przez rzuty, aż po skoki i biegi. O ile jest dużo pieniędzy na juniorów, to brakuje ich na trenerów. Ponadto opisywany już u nas centralistyczny system szkolenia, skupiający ponad 50 trenerów. Jak wskazał Marcin Urbaś motywacją dla polskiego trenera zarabiającego 0 złotych jest dostać się na związkowy fotel szkoleniowca, gdzie zarobki już mocno szybują w górę. To zupełnie odwrotnie niż w innych krajach jak np. Niemcy, czy Wlk. Brytania, gdzie najlepsi szkoleniowcy (często wynajmowani z innych krajów) odpowiadają za szkolenie tych klubowych. System nie jest scentralizowany. To zawodnik wybiera trenera z którym chce współpracować. Najczęściej i to już zaskakujący model, to zawodnik płaci trenerowi, a nie związek trenerowi.
Wróćmy do faworyzowanego przez nas sprintu. Naprawdę niepokoi nas fakt, że jest tak mało sprinterów lub inaczej szybkich ludzi. Bieganie to najbardziej naturalna forma ruchu. 100 metrów to z kolei najprostszy do przeprowadzenia rywalizacji dystans. Chyba każdy w szkole miał do czynienia ze sprawdzianem na 100 metrów, czy to na żużlu, czy bieżni i betonie (pozdrawiamy szkołę w Kroczycach, gdzie autor tego tekstu przez 3 lata rywalizował na szosie obok szkoły). Najszybsi z szosy jechali na bieżnię do Częstochowy. I tam czasem zostawali, ale max do wspomnianej granicy 20 roku życia. To wiek, kiedy idzie się już na studia i coraz bardziej zaczyna myśleć się o życiu. Pamiętamy wielu kolegów z bieżni, którzy w tym wieku dokładnie kończyli swoje kariery. Jeden wyjechał do Niemiec, drugi po prostu poszedł do pracy łącząc nieperspektywistyczne studia z pracą zarobkową na etacie. Nie mogliśmy zrozumieć jak wiele dzieci w wieku około 18 lat potrafiło przyjechać i po kilku tygodniach treningu pobiec poniżej 23 sekund na 200 metrów. Mieli około 18 lat kiedy zachłysnęli się lekkoatletyką mając na nią czas i około 20, kiedy nagle z niej zrezygnowali. W Polsce więcej niż innych krajach myśli się o perspektywie na przyszłość. W Niemczech, czy we Francji łatwiej o decyzję pozostania w lekkoatletyce. Inne zarobki. Nie chodzi o pieniądze w lekkoatletyce, ale w ogóle w zawodzie i życiu. Łatwiej łączyć pracę np. opisywanej przez nas telefonistki z Quennsland (tak łącząc pracę i treningi żyła Sally Pearson, mistrzyni olimpijska), która zarabiała około 4 000 złotych (w przeliczeniu na nasze), niż np. w sklepie odzieżowym, gdzie najwyższe stawki to popularne „1500”. Inna sprawa, że do pozostania w lekkoatletyce, a patrzymy głównie na sprint nie zachęcają same treningi, które dla juniorów są niezwykle wymagające. Znowu posłużymy się przykładem kolegi z redakcji, który na pierwszym treningu lekkoatletycznym w wieku 17 lat dostał 10x100M. Wytrzymał zaledwie 5 odcinków i zniechęcił się na lata! Esencją sprintu jest szybkość, a młodzież jest zabijana objętościami. Warto zauważyć ile juniorów kończy też kariery na skutek kontuzji. To kolejny dowód na to, że nie działa także szkolenie. Porównując to do Wunderteamu, gdzie objętości także były duże, to dotyczyły zupełnie innego rodzaju tempa, bowiem bieganego na miękkich nawierzchniach. Ponadto trening siły był zupełnie inny, mniejszy objętościowo. Kiedy rozmawialiśmy z trenerami czasów Wunderteamu i tymi zza granicy, to także dominowały w ich treningu tempa, gdzie ilość odcinków dochodziła do 15, ale to były tempa biegane na trawie! Wszyscy byli zgodni, że taki trening jest nie do systematycznego powtarzania na bieżniach. A więc pieniądze, szkolenie, faworyzowanie rywalizacji juniorów… Co jeszcze?
Za ograniczone garnięcie się do treningu odpowiada też postępujący zanik aktywności fizycznej u młodych. Aż 30% dzieci i młodzieży nie uczęszcza na lekcje wychowania fizycznego. Po raz pierwszy w naszej historii minister sportu zapowiedział, że aby zwolnić dziecko z WF, rodzic będzie musiał wysłać dziecko do lekarza-specjalisty, a nie lekarza rodzinnego, jak dotychczas (w praktyce ten przepis nie ma zastosowania w wielu szkołach). Wg badań Active Healthy Kids Global Alliance zajmujemy przedostatnie miejsce w Europie, jeśli chodzi sprawność fizyczną dzieci. W 2015 roku dynamika tycia dzieci była najszybsza w Europie. Obecnie jesteśmy na ostatnich pozycjach, ale już nie ostatnim miejscu. Szokujące jest, że aż 58% wszystkich Polaków ma nadwagę wg raportu Eurostatu. To poniżej średniej dla Europy! Te dane można podważyć z uwagi na przyjęcie wskaźnika BMI > bądź równy 25, ale gdyby takie badania zrobiono w latach 80-tych problemu by nie było. Są nawet badania, które pokazują, że przyjęty wówczas BMI > bądź równy 30 był na poziomie 10%, podczas gdy obecnie wynosi 25%! Dynamika otyłości postępuje we wszystkich krajach, ale w Polsce trend jest niestety najbardziej dynamiczny, co pokazują statystyki przyjęte dla OECD. Paradoksem jest, że kraje najbardziej rozwijające się, mają największy problem. To co w latach 80-tych było niewidoczne, czyli np. jedzenie w McDonalds obecnie jest powszechne. Dzieci karmione są słodyczami, dokłada im się ilości cukru do posiłków itd. Mówi się o kryzysie, ale tego kryzysu nie widać w statystyce spożywanych kalorii. Mniej Polaków się też rusza i ten temat można wałkować bez końca. Z jednej więc strony na zajęciach lekkoatletycznych widzimy mnóstwo dzieci, z drugiej są one coraz mniej sprawne i otyłe, mało które z nich kontynuuje treningi powyżej 20 roku życia. To być może wynika ze świadomości, że rodzice próbują odciągnąć dzieci od komputerów, zainteresować czymś, lub pomóc zwyczajnie w ruchu, ale dzieci na długą metę nie wytrzymują systematycznych treningów, nawet jeśli odbywają się one raz w tygodniu. Jeden z członków Wunderteamu porównał współczesne czasy do niedostępnego kiedyś automatu ze słodyczami. Są tam do wyboru napoje, rogaliki, chipsy, batony itd. Kiedyś wybór był prosty: jabłko albo kromka. Obecnie dziecko ma problem, żeby wybrać coś z automatu. Jest za duży wybór. Dotyczy to też uprawianych dyscyplin. W latach 50-tych tenis był wręcz zakazany, bo zachodni. Obecnie tenis to sport, który generuje największe zarobki ze wszystkich dyscyplin obok piłki nożnej. Dobrze ilustruje to przykład Jamajki, gdzie popularne są tylko 3 dyscypliny: piłka nożna, lekkoatletyka i krykiet. W Polsce dziecko ma problem nie tylko, co wybrać z automatu, ale także co trenować, jak i w ogóle czym się zająć w życiu. Jest coraz lepiej, a jednocześnie coraz gorzej. W latach 1950-1980 sportów było zaledwie kilka. Wybór był prosty. Nie kalkulowało się, jak obecnie.
Jeśli spojrzymy na statystykę ogólną, to popularne są przede wszystkim biegi masowe. Jeśli chodzi jednak ściśle o lekkoatletykę, to najwięcej zawodników nie znajdziemy na 5 kilometrów, w półmaratonie, lub skoku w dal ale właśnie w sprincie (2231 zawodników). Szybkość to cecha najłatwiej rozpoznawalna, występuje właściwie w każdej dyscyplinie sportu. Dlaczego więc tak trudno znaleźć nawet nie wybitnych, ale po prostu szybkich zawodników, powiedzmy na poziomie poniżej 12 sekund? (ale elektronicznie, bo na stoper to jednak spora różnica!). Spójrzmy na mapę sprintu w Polsce w oparciu o przyjętą barierę „under 12 sekund”. Ilu jest takich sprinterów i ile w podziale na województwa? Ta tabela może niektórych bardzo zaskoczyć.
To jest mapa dla zawodników „poniżej 12 sekund”! Analizowaliśmy też pominięte wyniki z powiatów bez bieżni lekkoatletycznej, gdzie zawodnicy na stoper biegają około 11.5 sekundy (to są pojedynczy zawodnicy dla całego powiatu). Nie uwzględniliśmy ich na powyższej mapie, bo nie znamy sposobu pomiaru. Generalnie nawet na zawodach szkolnych trudno jest biegać zawodnikom poniżej 12 sekund. To jest pierwsza bariera do pokonania dla początkującego sprintera. Województwo Świętokrzyskie (1.3 mln ludności) ma zaledwie 3 sprinterów poniżej 12.00! Nie pobiegł tam też nikt szybciej niż 11.37! Bardzo słabo wypada też województwo opolskie (najmniejsze w Polsce, niecały 1 mln mieszkańców) z zaledwie 11 sprinterami. Mapa ilości zawodników poniżej 12 sekund mniej więcej pokrywa się z liczbą ludności. Im więcej ludności, tym więcej sprinterów, ale te dane i tak są zaskakująco niskie. Przeanalizujmy np. województwo małopolskie z racji, że tam jest siedziba naszego klubu KS Sprinterzy.com. 3.4 mln mieszkańców i 60 zawodników poniżej 12 sekund. Na początku, kiedy odkryliśmy te dane byliśmy w szoku. Dlaczego tak mało, ale kiedy przeanalizować całą mapę, to możemy powiedzieć, że to „niezły wynik”. Tylko 5 sprinterów z Małopolski pobiegło poniżej 11 sekund (w tym jeden nasz zawodnik). 28 złamało barierę 11.5 (z czego 9 to zawodnicy naszego klubu). 60 pobiegło poniżej 12, z czego aż 25 to zawodnicy naszego teamu! Mamy swoją małą cegiełkę dla rozwoju sprintu w województwie i w Polsce. Gdyby nie to statystyka Małopolski byłaby o wiele skromniejsza. Skupmy się jednak na czymś innym, bo liczba 60 bije na alarm, a nie jest powodem do zadowolenia, biorąc pod uwagę liczbę ludności, oraz coraz bogatszą infrastrukturę. Kiedy po raz pierwszy w 2011 roku pojawiliśmy się w Krakowie orlików i stadionów lekkoatletycznych było mniej niż 1o! Obecnie jest ich ponad 20! Pojawiają się, jak grzyby po deszczu. Chodzi o obiekty, których długość to minimum 60 metrów. W planach jest budowa kolejnych. Tymczasem wciąż istnieją miasta w Polsce, które nie mają ani jednego pełnowymiarowego stadionu, a nawet takie, które nie mają choćby 60-metrowej bieżni lub klubu! Kraków wypada bogato. Jest tutaj 6 prężnie działających klubów lekkoatletycznych. To bardzo dużo jak na jedno miasto (więcej niż w jamajskim Kingston, które przecież jest wylęgarnią sprinterów). Kraków posiada także 3 pełnowymiarowe (400M+8 torów) stadiony, z czego 2 mają dobre warunki do konkurencji rzutowych, co jest np. problemem dla Warszawy. Kraków to także dwie hale lekkoatletyczne, gdzie można biegać 60 metrów z bezpiecznym hamowaniem. Inna sprawa, że problem może stanowić korzystanie z tych obiektów, ale nie możemy narzekać, skoro jest tak dużo orlików. W wielu szkołach działa program „Lekkoatletyka dla każdego”, kluby skupiają dużo juniorów. Mało który jednak z nich wchodzi na poziom poniżej 12 sekund! Tylko 8 sprinterom poniżej 20, 18 lub 16 lat z 60 łącznie zawodników udało się w Małopolsce pobiec poniżej 12 sekund! A problemu z treningiem dzieci nie ma w tym mieście. Jest kilka ośrodków, gdzie dzieci wręcz chcą trenować. I tutaj wracamy do przyczyn, które opisaliśmy kilkadziesiąt linijek wyżej. Polska generalnie od kilkunastu lat ma problem z sukcesami na mistrzostwach świata juniorów, a mimo to dysponujemy wieloma sukcesami w kategorii seniorskiej! Trochę to absurdalne, skoro mamy tak dużo juniorów. Prześledźmy nasze wyniki na mistrzostwach świata juniorów z ostatnich 12 lat:
2010: Polska poza top 44 (brak medali)
2012: 24 miejsce
2014: 15 miejsce, ale tylko 1 medal
2016: 6 miejsce, ale tylko 4 medale
2018: 38 miejsce
2021 (brak USA, Wlk. Brytanii itd.): 19 miejsce
2022: 32 miejsce
Jednocześnie we wszystkich mistrzostwach świata seniorów osiągamy lepsze wyniki, niż juniorzy. Katastrofę medalową niektórzy wróżyli już w 2010 roku mówiąc, że „nie ma następców dla mistrzów”, a opierali to na wynikach U-20. Poniekąd zasadne, ale lekkoatletyka seniorska ma się coraz lepiej, a prognozy pesymistów nie sprawdzają się. Lekkoatletyka to sport mocno indywidualny. Tutaj, jak np. w rzucie młotem zawodników może być bardzo mało (56 sklasyfikowanych w bazie na ten rok. Co to jest w po. równaniu z 800 zawodnikami trenującymi 400 metrów?). Wtajemniczeni na pewno słuchają narzekań niektórych medalistów na to, jak bardzo mieli pod górę, a mimo to zdobyli medal. Jesteśmy kopalnią talentów i charakterów. Kiedy rozmawiamy z trenerami pracującymi za grosze, jest nam smutno. Podobnie z zawodnikami. Jednego miesiąca myślą o zakończeniu kariery z powodów finansowych, a za kilka miesięcy zdobywają medal ważnej imprezy. Ciekawe studium przypadku. To jest tak, jak w Kenii i na Jamajce. Jest trudno, a medalistów mistrzostw świata cały czas bardzo dużo. Trudno nie odnieść więc wrażenia, że sukces rodzi się przede wszystkim w głowie, a statystycznie jest bardziej możliwy, jeśli sytuacja materialna jest o wiele cięższa. Tutaj trzeba wspomnieć też o tzw. konkurencyjności. W głowach z racji oglądanych w tv wydarzeń pokutuje myślenie, że czarnoskórzy są szybsi, bo są genetycznie lepiej usposobieni. Kiedy jednak popatrzeć np. na USA i zawodników poniżej 11 sekund, to zdecydowaną większość z nich stanowią czarnoskórzy sprinterzy. Po prostu emigranci są zdeterminowani bardziej. Nie wynika to z genetyki, a po prostu głowy. Świetnie opisał to cytowany już przez nas kilkaset razy Ankersen w książce „Kopalnie talentów”. Współcześnie Abby Steiner, lub Jakob Ingebrigtsen dowodzą, że sukces to nie kontynent, czy kolor skóry, ale właśnie determinacja w sposobie wspinania się na szczyt.
Co zrobić jednak, aby Polska doczekała się choćby drugiego Dariusza Kucia, sprintera zdolnego do sięgnięcia po półfinał MŚ i IO? Najlepiej co zrobić, żeby miała ich kilku? Kluczem będzie mocne zarzucenie sieci, czy może poprawa jakości treningu? W końcu technikę młotu podpatruje od nas cały świat. Paweł Fajdek, czy Wojciech Nowicki wielokrotnie powtarzali, jak ważna jest technika. Od początku, od pierwszego dnia treningu. W sprincie odwrotnie. To na świecie słychać, jak ważna jest technika. Może więc skupić się na jakości, jak czyni to Wlk. Brytania zatrudniając trenerów z innych krajów, żeby uczyli klubowych sztuki szkoleniowej? W rzutach stawiamy na jakość, ilość czynnych zawodników jest bardzo mała. W biegach z racji także łatwości rekrutacji stawiamy na ilość, która statystycznie i tak jest bardzo niska. Może więc zmiany w szkoleniu juniorów mogą okazać się tym, czego potrzeba? Słyszymy tyle historii o zajeżdżanych, a nawet wymiotujących 100-metrowcach, a np. dwie nasze najszybsze 400-metrówki jasno wskazują, że nie należą do zawodniczek, które się zajeżdża. Mają poczucie rezerw, a nie nadmiernej objętości. Podobnie przed laty mówiła Irena Szewińska, która z resztą bardzo rzadko doznawała kontuzji (przez całą karierę miała może dwie). Trzeba podpatrywać najlepszych. Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska na pewno robią coś dobrze, skoro niezależnie od wieku wspięły się na poziom zbliżony do 50 sekund. Na pewno robią coś dobrze także Femke Bol, Abby Steiner, czy Marcel Lamont Jacobs. Ale czy chcemy się od nich uczyć zatrudniając np. ich trenerów? Na pewno nie wzięli by dużo za szkolenie w związku. Przykładem mogą być choćby trenerzy Lance Braumann i Vincent Anderson, którzy poświęcają na rozmowę o treningach z nami bardzo dużo czasu. Dlaczego mieliby odmówić jej PZLA, albo MZLA? Dlaczego Szymon Ziółkowski, czy Joanna Fiodorwo mieliby odmówić szkolenia w innych klubach? Trzeba pomnażać to co się ma i sięgać po to, czego się nie ma. A może warto przetłumaczyć książkę Gerarda Macha? Autora sukcesu Wunderteamu i kanadyjskich sprinterów? Zaskakujące, że z metodami Macha zapoznał się każdy trener co najmniej kliku mistrzów świata.
Co jeszcze można zmienić, żeby poprawić liczbę 89? Oby ta wzrostowa statystyka nie była tylko zasługą superkolcy! Można postawić właśnie na wsparcie dla zawodników wieku młodzieżowego (U-23). Skoro duża liczba juniorów nie przekłada się na wyniki, to trzeba coś zrobić, żeby zatrzymać tych wybitnych. Może więc dotacje z miast powinny skupić się także na sukcesach zawodników wieku seniorskiego? Nie mówimy o medalach na ME, czy MŚ, ale na medalach MP. Głośno jest dyskutowana kwestia, że najwięcej punktów i pieniędzy można zebrać na juniorach. Może więc czas postawić na seniorów? Przecież to oni osiągają najwięcej sukcesów międzynarodowych! W tym roku finał lekkoatletycznej Ekstraklasy zgromadził tylko 6 klubów (nie 8 jak zwykle), z czego najlepsze dostały nie więcej niż 30 tys. złotych do podziału. To akurat, żeby pokryć koszty dojazdu, wyżywienia i zakwaterowania i może kupić kilka bloków (500 zł to cena standardowa) dla klubu. Nie ma pieniędzy dla seniorów. Zawodnik po przekroczeniu 20 lat myśli o tym, jak żyć, a wybitni podejmują decyzję va banque, żeby dotrwać do wieku seniora i liczyć, że odpalą jakiś sukces. Inna sprawa to mentalność. O ile na zachodzie promowana przez związki jest postawa, że to zawodnik wybiera trenera i mu płaci, to u nas jest odwrotnie. W rezultacie zawodnik częściej będzie podejmował decyzję o zakończeniu kariery. Zawodnik nie jest nauczony, żeby opłacać trenera (z własnych lub związkowych pieniędzy. Robi tak m.in. Gina Luckenkemper, mistrzyni Europy na setkę). Myślenie „Czy się siedzi, czy się leży, 1000 złotych się należy” także jest dość popularne. Trenerzy podobnie. Pracują za grosze, ale też nie chcą brać pieniędzy od zawodników. Tymczasem szkolenia kosztują, a bez pieniędzy trudniej też o decyzję o szukaniu informacji na własną rękę. Po co, skoro nic z tego nie mam? To są opinie z którymi się spotykamy. Ostatnio coraz częściej słyszymy też o trenerach, którzy zrobili kurs PZLA, kosztujący 1900 złotych, ale dostępny tylko w kilku miastach (m.in. Warszawa i Karpacz). W rezultacie na taki kurs trzeba wydać łącznie około 3000 złotych, a końcowy efekt jest taki, że trener i tak się boi podjąć pracę, bo kursy nie kształtują w kierunku rozwiązywania problemów, a po prostu zapewniają podstawową wiedzę teoretyczno-praktyczną. Nie sposób zdać kurs. Prawdziwe schody to współpraca z zawodnikiem. A kurs PZLA to kurs wszechstronny. To jak z lekami o których mówi się, że jeśli są do wszystkiego, to są do niczego. Jeden kurs PZLA to za mało, a alternatyw brak, a nawet jeśli są, to z czego za nie zapłacić, lub po co, skoro i tak mało kto ma z tego pieniądze? To dlatego na zachodzie najlepsi trenerzy szkolą tylko w wybranych konkurencjach. Dodatkowo jest promowana postawa, żeby po skończonym kursie pozostać w kontakcie z trenerem głównym. Może więc dlatego taką pomocą służą zupełnie obcym ludziom amerykańscy trenerzy? Czasami zachodzimy w głowę, jak to możliwe, że Lance Braumann jest gotowy wyłożyć nam na kawie cały temat treningu, a niektórzy polscy robią ze swoich metod tajemnice. To jest chyba mental. Trzeba wiedzieć jednak, że taki Braumann utrzymuje się wyłącznie z pieniędzy zawodników. Podobnie jak Reider, Camossi, Meuwly, Anderson, Botha i inni. Z czego utrzymują się najlepsi polscy trenerzy, biorąc po uwagę, że wymienieni poniżej nie dostają pensji ze związków?
Co można jeszcze poprawić? Na pewno promocję na poziomie związków wojewódzkich. Metod są setki, ale słaba jest współpraca z trenerami, czy prezesami klubów po prostu. Może warto raz w roku zaprosić wszystkich trenerów, właścicieli kubów i porozmawiać o wspólnych działaniach na rzecz lokalnej lekkoatletyki? Za to odpowiadają już wyłącznie związki wojewódzkie. A może problemem jest komunikacja? Każdy wie w końcu najlepiej. Nikt nie chce też tracić tego co ma, a inni są postrzegani jako konkurencja. To czasami także problem. Trzeba jednak rozmawiać. Z tego pola, jeśli są trenerzy zainteresowani debatą na temat sytuacji w sprincie (lekkoatletyce), jeśli mają inny punkt widzenia, mają własne pomysły, lub chcieliby podzielić się swoim doświadczeniem, to zapraszamy do kontaktu. Im więcej głosów, tym lepiej, a nasze rozmowy i wywiady znajdują odzwierciedlenie w tekstach na stronie. Nie są wyłącznie opinią jednego autora. Chętnie też usiądziemy do wywiadu z tymi, którzy chcą zwrócić uwagę na problem (lub przeciwnie: na sukces) lekkoatletyki w swoim klubie.