Edward Bugała: „Świat uczył się lekkoatletyki od Polaków”
Edward Bugała ma już na karku blisko 90 lat, ale wciąż udziela się jako trener. Służy pomocą i radą wielu lekkoatletom, najlepsi polscy sprinterzy wciąż utrzymują z nim kontakt. W przeszłości był trenerem m.in. Ireny Szewińskiej, którą przejął po jej ciężkich treningach z Piotrowskim („Bóg dał Bugałę” pisze Petruczenko, autor książki o Szewińskiej). Z trenerem Edwardem skontaktowaliśmy się po raz pierwszy przy okazji organizowanej przez nas „Narodowej Rekrutacji” w Warszawie. Klimat tej rekrutacji przywołał refleksję, jak to możliwe, że 5 lat po rujnującej stolicę wojnie, Polska w krótkim czasie stała się lekkoatletyczną potęgą. W rozmowie z Bugałą upatrywaliśmy odkrycia sekretu sukcesów polskiego sprintu tamtych lat. Nie zawiedliśmy się. Tak samo jak czerpiemy z dorobku Gerarda Macha, tak samo chcemy czerpać z doświadczeń 12-krotnego mistrza Polski (80, 110, 200 i 400 ppł.). Zapraszamy do tego pasjonującej wywiadu, będącego podróżą po czasach, kiedy zaczyna się wspaniałość polskiej LA.
Skąd w latach 50-tych po wojnie taki wzrost zainteresowania lekkoatletyką? Czy faktycznie było tak, że zawodników chcących wstąpić do klubów było mnóstwo?
Tak. To efekt pewnego rodzaju odwilży po wojnie, ale też sposób na odnalezienie się w życiu. Kluby lekkoatletyczne finansowane przez państwo funkcjonowały bardzo sprawnie. Za samo przystąpienie do klubu dostawało się buty i dres, co już było pewnego rodzaju gratyfikacją. Te rzeczy były finansowane z państwowej puli. Pamiętam jak za medal mistrzostw Polski w 1954 roku dostałem stypendium na rok o wartości 300 zł miesięcznie, gdzie pensja podstawowa w tamtych latach wynosiła jakieś 480 zł. To była ogromna suma i pozwalała zapewnić sobie byt.
Polityka państwa sprzyjała sportowi?
Tak. Był państwowy cel: „zdrowe społeczeństwo”. Sport był popularny i był uprawiany bardzo masowo. Siedem ówczesnych pionów sportowych (CZP, wojsko, milicja, sport akademicki , szkolny, ludowy oraz zrzeszenie sportowe START) dla swoich pracowników stwarzały ośrodki sportowe w dbałości o ich sprawność i zdrowie. Ja wówczas należałem do ośrodka START i mieliśmy aż 8 ośrodków przygotowań (Wisła, Zakopane, Wybrzeże, Mazury itd.). Z powyższych został już tylko „START, który zajmuje się sportowcami niepełnosprawnymi.
Nie było chyba problemów otyłości i masowych zachorowań na choroby?
Nie. Otyłość to plaga współczesności. W latach 50-tych nie było ludzi otyłych ani chorych. Oczywiście mówimy o skali bo wyjątki się zdarzały. Produkty były polskie, hodowane w Polsce, a teraz prawie wszystko co jemy pochodzi z importu. Banany, kawa, warzywa itd…
Jak wyglądały treningi w tamtych czasach?
Treningi odbywały się w lasach, na polach i stadionach żużlowych. Zimą wchodziliśmy do hal. Były wyłożone żwirem albo deskami. Miały 80M, a nawet 100M długości. To były takie murowane (ale nie zawsze) hangary, także z bieżnią okólną, bo przecież rozgrywano konkurencję 400M lub biegi sztafetowe.
Z halami bywało chyba różnie bo ta warszawska była wyłożona deskami?
Tak. Hala AWFu była wyłożona deskami. Grali na niej siatkarze i koszykarze, a po nich wchodzili lekkoatleci i biegali w kolcach na deskach. Pozostałe hale jak te w Poznaniu i Przemyślu, to były ujeżdżalnie dla koni i tam rozgrywano halowe mistrzostwa kraju na żużlu. Oczywiście najszybciej biegało się na deskach.
Rozumiem, że kolce nie były wkręcane tak jak dzisiaj a bloki przybijało się do desek?
Kolce w tamtych czasach robiło się ręcznie. Na zawodach i treningach widać było lekkoatletów, którzy pilnikiem piłowali kolce, żeby uzyskać jak najlepszy efekt. Kolce były złączone z obuwiem, nie dało się ich wykręcić. Bloki natomiast były przybijane młotkiem, choć i to nie gwarantowało pewnego wyjścia z bloków, zdarzały się uślizgi. Płotki z kolei były zrobionej z jednej rury, jeszcze przed wojną były wykonywane z drewna.
Ówczesne społeczeństwo było ubogie? Widać było po zawodnikach jakieś różnice choćby w anatomii?
To byli tacy sami ludzie jak my, z podobnymi problemami, ale społeczeństwo było uboższe. Statystycznie byli jednak chudsi i tak jak to sobie opowiedzieliśmy powyżej , zdrowsi.
Skąd tak duże gratyfikacje w trudnych wydawać by się mogło czasach?
Było coś takiego jak zderzenie socjalizmu i kapitalizmu. Komuniści pilnowali, żeby uznawane za zachodnie/amerykańskie sporty i mody nie przedostawały się na polską ziemię. Wówczas nie wyobrażaliśmy sobie, że może powstać sport jak okładanie się pięściami przez kobiety (MMA). A to jest właśnie kapitalizm. Było kilka popularnych dyscyplin, a nie tak jak teraz: kilkadziesiąt lub kilkaset. Lekkoatletyka była jedną z najpopularniejszych oprócz piłki, gimnastyki czy pływania. Ludzie wybierali spośród tego co było dostępne i dawało szansę. I co najważniejsze w tym wszystkim, państwo wspierało sport i nie miało to na początku wymiaru propagandowego. Znajdywały się pieniądze i dla wstępujących do klubu zawodników dostanie dresu, to było coś naprawdę wielkiego. Teraz to trudne do wyobrażenia, ale w latach 50-tych…
Tenis był zakazany?
Nie wolno było grać w tenisa. Najlepszy polski tenisista uciekał na treningi do Austrii. Podobnie rugby itd. Te sporty nie były mile widziane.
I w takich oto okolicznościach narodził się słynny Wunderteam. Skąd jego fenomen?
Oprócz determinacji mieliśmy świetnych trenerów jak np. na pewno znany wam Jan Mulak, Gerard Mach czy Zygmunt Zabierzowski lub Włodek Puzio. Mach zrobił karierę w Kanadzie, a Zabierzowski i Puzio na Kubie. Tak się złożyło, że to świat uczył się lekkoatletyki od Polaków. To byli trenerzy, których chciał świat. Talentów też mieliśmy od groma, co wynikało z dużego zainteresowania lekkoatletyką. Ile teraz na AWFie w Warszawie jest zatrudnionych trenerów na pełnej umowie?
Hmm. Może kilku?
A w latach 50-tych na Warszawiance było ich 16 na pełnych umowach! Wyobraża to sobie Pan? Moja grupa liczyła 53 zawodników w szczytowym momencie. Było naprawdę dużo zawodników, a lekkoatletyka miała wartość.
Dzielił Pan tak dużą grupę?
Najczęściej tak, na trzy podgrupy po 20 zawodników. Każdej poświęcałem nie więcej niż 1.5h. Treningi zaczynałem o 16 a kończyłem często o 22. Jak wracałem do domu, to nie miałem już sił na kolację.
To o czym Pan mówi bardzo przypomina Jamajczyków obecnie. Ubogie społeczeństwo, zdeterminowani zawodnicy, dwa dobrze finansowane kluby dające szansę zawodnikom, no i metody. Oni przez 80% czasu trenują na trawie, na siłowniach, które nie spełniają standardów BHP. Może stąd bierze się ich sukces?
To z pewnością jeden z kluczy do ich sukcesu. Obecne bieżnie są budowane z niezwykle twardą nawierzchnią, są mało wylane. Ostatnio badałem jedną z nich w stolicy, to są twarde nawierzchnie na których ciężko wyobrazić sobie trening. Plaga kontuzji z jakimi mamy do czynienia to jeden z efektów biegania i skakania po syntetycznych nawierzchniach. W latach Wunderteamu trenowało się na łąkach, żużlu i było wszystko w porządku. Objętości były większe bo i nawierzchnie były znośne. Trenowałem 20 lat i nie miałem problemów z kontuzjami. Byłem płotkarzem, gdzie trzeba było dużo skakać i biegać, gdzie o urazy jest łatwiej, a ja przez 20 lat nie miałem kontuzji. Jeden trenerów mówi do mnie, że efekt plyometryczny mogę uzyskać tylko skacząc po twardym. Nigdy go nie posłuchałem i skakałem po trawie. Na Jamajcie mają chyba te same głowy. Kiedyś byłem we Francji i nawet tamtejsze bieżnie były bardziej sprężyste, głębiej wylane bo chyba ponad 3 centymetry.
Kiedy startowaliście z przygotowaniami do sezonu?
To było po sezonie letnim, który kończył się bardzo późno, bo w październiku. Jeszcze w październiku rozgrywano w Polsce mistrzostwa kraju w wielobojach. Przygotowania zaczynaliśmy więc pod koniec października lub na początku listopada.
Jak wówczas się trenowało?
Dwa dni w tygodniu to był trening gimnastyczny na salach, a cztery to było bieganie w lesie lub po żużlu. Jak wiemy polska szkoła wywodziła się z myśli Jana Mulaka, który opierał wszystko na treningach terenowych.
Jakie najdłuższe odcinki biegali sprinterzy?
Dobór odcinków i ich ilość zależał od mnóstwa czynników. Ci krótcy biegali najwięcej 300 metrów, ci dłużsi 400 metrów. Serie dla 400-metrowców dochodziły do 12x300M, stumetrowcy biegali mniej. To były biegi tempowe. Widzi Pan jednak różnice? Teraz tempo biega się na bieżni, a my to wszystko wykonywali w lesie. Trudno, żeby współcześnie kopiować te metody, bo to grozi kontuzją.
Widzimy niestety i chyba każdy z nami się zgodzi, że polska LA ma problem z objętościami bieganymi na twardym, a w konsekwencji z kontuzjami, lub z eksploatacją. Jest jeszcze jedna rzecz, która nas zastanawia. Dlaczego współcześnie program treningowy opiera się na sile w poniedziałki i czwartki. Skąd ewolucja takiego programu, skoro jak Pan mówi, nie wykorzystywaliscie siły?!
Dużo zmienił doping, który pojawił się po raz pierwszy chyba od mistrzostw w 1958 roku. Potem było już tylko gorzej. Trening siłowy, także ten praktykowany obecnie to spadek po zdobyczach dopingowych. W naszych czasach nie było treningu siłowego rozumianego tak, jak obecnie. Nawet po roku 1960 ewolucja przebiegała na zasadzie łączenia treningu ogólnorozwojowego z siłowym.
No właśnie, to daje do myślenia. Analizowaliśmy program Macha, który praktykował trening łączony (siła po bieganiu), także na Zachodzie współcześnie siłę wykonuje się po bieganiu…
Widzi Pan. Doping wydaje się być zjawiskiem powszechnym, jeśli tak bardzo koncentruje się na sile. Wynika to albo z bezrefleksyjnego kopiowania rozwiązań dawnych czasów, albo wprost szuka się wspomagania dla wykonania obecnych objętości.
Także w Polsce?
Także w Polsce. Nasza siłownia to była niewielka praca, nawet Gerard Mach opierał ją na piłkach lekarskich, mimo, że sztangi już były. Ja sam nie jestem zwolennikiem siły, bo doprowadza ona do przerostu grup mięśniowych. Już nie raz obserwowałem jak zawodnik po sile zaczynał biegać jak „kaczor”. Kulturystyka, uposażone siłownie i trochę kult ciała to jest to, co teraz obserwujemy. My biegaliśmy szybko bez tego wszystkiego.
Wróćmy tu do Gerarda Macha. Pan z nim współpracował?
Tak. Ja byłem trenerem płotków 400M, a on płaskich.
Jakie metody wykorzystywał najczęściej?
Bazował na trzech rzeczach. Na skipach, tempie i pagórkach, choć przewodnią rolę odgrywały u niego też piłki lekarskie i płotki. Oni nawet biegali z piłkami.
Skipy to wynalazek Macha?
Skipy, ich metodyka bardzo ewoluowały, ale jeśli mielibyśmy doszukiwać się wynalazcy skipów to był nim bardzo utytułowany wieloboista lat 20-tych, Antoni Cejzik. Potem jego wynalazki stosowała jego żona, Genowefa Cejzikowa. Skipy robiło się nawet na piachu. Były skipy A. B, C, ale ten najbardziej praktyczny to był skip A. Gerard Mach był wielkim zwolennikiem skipów.
Zapamiętał Pan jakieś jego treningi?
Jasne np. tzw. bieganie na siodełkach, gdzie zawodnicy zbiegali 10-15M, utrzymywali prędkość 10-15M i następnie biegli pod nachylenie taki sam dystans. Nawet niektóre stadiony były ukształtowane pod ten sposób treningu. Gerard bardzo mało robił siły i chyba znalazło to odzwierciedlenie na Zachodzie, gdzie potem wyleciał.
Jego szybkość i siła zarazem w okresie startu przygotowań to były piłki lekarskie?
Tak. Rzucali nimi bardzo dużo. Oni w ten sposób utrzymywali kontakt z dynamiką. Podczas gdy inni zaczynali przygotowania od 300-tek , a szybkość zaczynali gdzieś w połowie grudnia (jeśli biegali halę, bo jeśli nie to od kwietnia!), to grupa Macha utrzymywała ten kontakt przez cały okres przygotowań. Mam na myśli rozmaitego rodzaju rzuty i biegi z piłkami.
Na jakiej szybkości opierał się trening tamtych czasów?
To było 30, 40, 50 i 60 metrów.
A wytrzymałość szybkościowa?
Tempo 300-400M i wytrzymałość szybkościowa to były elementy łączone od startu przygotowań?
Tak, natomiast od kwietnia biegało się już praktycznie wyłącznie szybkość bez tempa.
Kiedy wchodzono w kolce?
Jeśli była hala to w połowie grudnia, a nawet wcześniej i biegało się po odśnieżanych scieżkach, a jeśli ktoś nie biegał hali to kolce zakładano od kwietnia.
Jak wypadło Pana porównanie jeśli chodzi o bieganie 80M przez płotki na żużlu, a jak na deskach?
W 1952 roku poprawiłem rekord Polski z 11.4 na 11.2 (pomiar ręczny). Na deskach w 53 roku pobiegłem 10.5.
Z racji niższego wzrostu ile tracił Pan na dużych dystansach?
Od 1.2 do nawet 2 sekund. Te straty były widoczne już na 80 metrach, ale największe były na 110 i 400M przez płotki.
Próbował Pan biegania na 13 kroków?
Biegało się na 15, ale kiedy zostawałem trenerem, żeby udowodnić jednemu zawodnikowi, że da się na 13, spróbowałem i udało się, aż on sam uwierzył i zaczął biegach na 14.
Jak radzono sobie, kiedy nie było gdzie trenować?
Hali co fakt było mało, bo bodaj 3 albo 4 w kraju, stadionów żużlowych Warszawa miała sporo, ale gdzie indziej bywało różnie. Pamiętam nasze treningi w Wałczu. Stadion tam położony to było gruzowisko. Zwożono tam gruz z okolicy. Żeby biegać najpierw odgruzowywaliśmy jeden lub dwa tory, a potem robiliśmy trening. Zimą trzeba było odśnieżać. Niekiedy sypało tak mocno, że użytecznego toru starczało tylko na jakieś krótkie odcinki szybkości.
… kto wie, być może wywiad doczeka się kontynuacji, bo nie wyczerpuje on tematu 😉