Tradycja vs nowoczesność w sporcie, czyli o tym jak proste rozwiązania dają złożone efekty
Nie ma co ukrywać, coraz więcej ludzi korzysta z internetu, który jest tak samo zagrożeniem, jak i wsparciem. “Trzeba umieć z niego korzystać” -powiadają, ale ilu tak potrafi? Ten artykuł być może będzie gorzki dla nas samych, a to z uwagi, że poruszymy w nim zagrożenia związane ze zdobywaniem i promowaniem wiedzy o treningu. Miesiąc temu w artykule “Uważajcie z interpretacją planów treningowych dostępnych w sieci” pisaliśmy o częstych sygnałach odnoszących się do błędnego korzystania z planów najszybszych zawodników świata. Jeszcze więcej ludzi ulega czarowi “unowocześniania treningu”. Widząc bogato wyposażone siłownie, setki gadżetów, czy pięknie ubarwione posty ludzie ulegają złudzeniu, że to faktycznie coś znaczy i jest życiową szansą w ich rozwoju. Czy oby na pewno?
Na początek łyżka dziegciu dla nas samych. Ilu mianowicie zawodników przyciągneliśmy do siebie na skutek promocji “nowoczesnych metod treningu”? Sporo, ale od razu wyjaśniamy. Za promocją stoi też określona filozofia. Zderzmy ją z autorytetami i zweryfikujmy, czy praca jaką wykonujemy stoi w sprzeczności do postępowania najlepszych?
Po pierwsze tzw. “nowoczesne metody treningu” to określenie, którym posługują się ludzie dla których hasło “szybkość cały rok” jawi się jako nowe. Tymczasem na co już wielokrotnie wskazywaliśmy początek współcześnie najpowszechniejszej metodyki treningu miał swój początek już w latach 50-tych… w Polsce. Trener Gerard Mach, niespełna 30-letni zawodnik i trener mówił wówczas: “Z tego, co uczyłem się na fizjologii i biomechanice, wiedziałem, że trening prowadzony przez trenerów sprintu był nie tylko zły, ale i niebezpieczny. Stumetrowcy nie powinni trenować jak 800-metrowcy.”. Czy kolportowane przez nas treści można więc uznać za kontrowersyjne, a jeśli tak, to z jakich przyczyn? Warto rozwinąć odpowiedź na tak postawione pytanie. Po pierwsze polska lekkoatletyka w XXI wieku dysponuje zaledwie kiloma przykładami zawodników międzynarodowej klasy, którzy z powodzeniem wykorzystali tzw. nowoczesną wiedzę. To m.in: Remigiusz Olszewski (de facto najszybszy obecnie Polak) i Karolina Kołeczek. Czy reszta nie ma racji, skoro jest na międzynarodowym poziomie? Nie zapominajmy o tym, że Marian Woronin do wyników dochodził na drodze pełnego objętości treningu, ale już np. Irena Szewińska nie! Czy wobec tylu skrajnych przykładów można w ogóle mówić, że prawda na pewno leży po jakiejś stronie?
W lekkoatletyce prawda wykuwa się na wynikach i to one weryfikują. Tak jak obecnie większość polskich sprinterów 100/400 metrów dochodzi do sukcesów na drodze objętości, tak za 50 lat ten trend może się odwrócić. Nie jest bynajmniej prawdą, że w USA wszystko jest piękne i nowoczesne. Ośrodki szkoleniowe są tam tak samo różne, jak i u nas. Prawda o której 70 lat temu mówił śp. Gerard Mach została rozmyta na skutek masowego wykorzystania dopingu. Realizując jakiś plan zastanówmy się czy nie jest on zbyt wymagający na skutek swojej mrocznej etiologii. W drugiej kolejności sprawdźmy na jakich planach więcej sprinterów osiąga sukcesy i w końcu jakie jest tego podłoże kulturowo-geograficzne? (upraszczając: wielcy sprinterzy biorą się, bo mają lepsze zasoby i nowocześniejszy sprzęt, czy też może dlatego, że swój charakter utwardzali mierząc się z trudnymi doświadczeniami?). Nie można też zapominać o geografii i klimacie. Biorąc pod lupę ten ostatni aspekt nie można zapominać, że w latach 60-70 mimo niekorzystnego położenia geograficznego, nasi sprinterzy byli nawet rekordzistami świata!
Dużo zajęło nam grzebanie w historii i moglibyśmy o niej bardzo dużo napisać. W dużym jednak skrócie: każdy z zastosowanych planów był skuteczny. To co proponują Gerard Mach, Vincent Anderson, Lance Braumann, PJ Vazel, Rana Reider, czy my to jedna z dróg- od innych różni się tym, że jest bezpieczniejsza i daje statystycznie największe szanse na znalezienie wybitnych jednostek (choćby dlatego, że nie kończy karier zawodników przewlekłymi kontuzjami). Jest też pewnego rodzaju drogą na skróty, bowiem stawiając na jakość maksymalizuje efekty.
Mistrz świata (z pierwszego toru!), Kim Collins o swoim życiu i treningach mówi tak: “Jeśli obudzę się zmęczony lub po prostu będę miał leniwy dzień, nie pójdę na trening. Pompowanie żelaza jest dla mnie zbyt nudne. Małe imprezy z drinkami i mnóstwo tańca są na Kitts&Nevis często najbardziej sensownymi sposobami spędzenia dnia.”. Dalej kontynuuje: “Kiedy zostawałem mistrzem świata na 100M trenowałem trzy razy w tygodniu. Niektórzy się denerwowali i mówili, że to niedobrze, ale to jest właśnie kwestia zrozumienia tego, że w sprincie nie chodzi o to, żeby zrobić zbyt dużo”.
Podobnie sprawa ma się u Usaina Bolta. Jego znakomicie przecież wykształcony trener pozwalał mu na nieobecność na co najmniej jednym treningu w tygodniu (i to bez podania przyczyny). Nie jest przy tym prawdą, że Bolt miał Millsa wyłącznie dla siebie. Na Jamajce trenuje się w stosunkowo dużych grupach. O podejściu Bolta do imprez, drinków itd. nawet nie wspominamy.
Po drugiej stronie jest Stephen Francis u którego obecność na treningu jest kwestią zasadniczą. Jego zawodnicy meldują się na treningu o 5 nad ranem, kiedy jest jeszcze ciemno. Trenują dwa razy dziennie, sześć dni w tygodniu, a grupa w jakiej ćwiczą liczy blisko 80 osób. Przyniosło to efekty dla Shelly Ann Fraser i Asafy Powella i żadne z nich nie robiło wyrzutów o to, że biega w grupie z zawodnikami nie potrafiącymi złamać 12 sekund na setkę. “Wynik to kwestia charakteru” -komentuje Francis, uznawany za najlepszego trenera na świecie.
Clyde Hurt, trener Michaela Johnsona i Jeremy Warinera stosował z kolei zbliżony do polskiej koncepcji system “od objętości do jakości”. Szczegółowe porównanie obu typów treningu daje jednak bardzo wiele różnic, choćby tych dotyczących wykorzystania treningu siłowego i tempa.
Jeśli przeanalizować naprawdę wybitnych trenerów, to spotkamy się z wymagającymi i surowymi, jak S. Francis, czy wręcz rozbawionymi jak Gary Evans (od Gardinera). Kochającymi i skupionymi na wartościach jak Ans Botha (od Niekerka), czy skrupulatnymi jak Dan Pfaff. Nie ma gotowego przepisu na sukces. Sukces może rodzić się tak samo z chaosu, jak i ze starannie złożonych elementów. Jakakolwiek próba dowodzenia wyższości danego planu treningowego jest pozbawiona sensu. Jest zbyt wiele zmiennych.
Przejdźmy jednak do tzw. unowocześniania treningu, ale takiego prawdziwie współczesnego, związanego czy też wynikającego z rozwoju technologicznego. Co na ten temat mają do powiedzenia autorytety w dziedzinie sprintu? Na pierwszy ogień może opinia chyba najbardziej “nowoczesnego” coacha na świecie, bo Ralpha Manna, człowieka, który wykorzystując nowoczesne komputery i szczegółową analizę danych pokazał po raz pierwszy różnice między najszybszymi ludźmi świata. Całość z resztą opisał w książce “The mechanics of sprinting”, książce napisanej tak skomplikowanym językiem, że nie sposób jej cytować. Opis opisem, ale nijak ma się do narzędzi. Oto co Mann mówi na temat wzorów treningu i haseł szkoleniowych promowanych w sieci, jako innowacyjne: “W internecie nie wygrasz wojny z osobami, które cały swój czas poświęcają na promocję bzdur i tworzą wokół siebie wyznawców, którzy odrzucają wiarę, że nie ma prostych rozwiązań. Mogę powiedzieć, że elitarni trenerzy nie prowadzą działalności w internecie. Większość swojego czasu spędzają ze swoimi zawodnikami, lub przygotowują się do następnego tygodnia lub miesiąca rozwoju. Blogowanie jest wykonywane przede wszystkim przez tych, którzy coś sprzedają, lub szukają pracy w branży, którą lubią (…) Postrzegam media społecznościowe jako pustkowie dla mas, zdominowane przez guru i przyszłych trenerów, którym wydaje się, że ich opinie są faktami.”
Gorzkie ale prawdziwe i choć dotyczy to w pewien sposób nas, to z pewnością wtajemniczone osoby wiedzą, jak wygląda nasza praca od środka. Ralpha Manna w jednym z wpisów wręcz krytykowano, że chce zdusić innowacyjne myślenie i tu chodzi o innowacyjność nie tą zamkniętą w teorii “szybkość cały rok”, ale o innowacyjność związaną z niepoprawnym, pijarowskim wykorzystywaniem wiedzy i zamykaniem jej w ramach wyznawanych przez siebie (błędnych) teorii.
“Prostota się nie sprzedaje” -zaczyna swój wykład jeden z najczęściej cytowanych trenerów na świecie, Charlie Francis. Sprzedaje się innowacyjność i oryginalność. Im bardziej coś potrafimy skomplikować, tym większa szansa, że ktoś kupi nasz produkt, no bo czy nie jest tak, że klient płaci za poświęcony mu czas, gdzie mamimy go wieloma ciekawymi ćwiczeniami podkreślając swoje zaangażowanie? Nawet my spotykamy się ze zdziwieniem zawodników, kiedy pokazujemy im plan na poniedziałek, a tam: 2x(10+20+30M). Dosłownie! Plan tak prosty, że aż niemożliwe, że dobry i skuteczny. Przyznajmy uczciwie. Nie sprzedamy takiego planu za 100 złotych, bo klient stwierdzi, że to absurd ? A więc trzeba komplikować. Koło się zamyka.
Co Charlie mówi na sławnym wykładzie udostępnionym w sieci? “Najlepszy sposób nauczenia czegoś jest wtedy, kiedy podopieczny nie wie, że coś trenuje”. Tutaj znowu przypominają nam się przykłady, gdzie zawodnicy pytają ze dziwieniem: “Ale co tu się trenuje bo nic nie czuję”. I właśnie… Lepiej zrobić 8x200M +8x50M skipu A, żeby “poczuć trening”, czy zrobić skromne 2x(10+20+30)? Nawet nie próbujemy dowodzić, że to drugie jest lepsze, bo prawdopodobnie nam nie uwierzycie. I dlatego ludzie komplikują. Prawdziwa wiedza/doświadczenie się nie sprzedaje ?
Oto co dalej mówi śp. Charlie (co ciekawe podopieczny Macha, tak tego Macha od którego nowoczesność wzieła swój początek): “Zrób wszystko co musisz, aby uczynić sportowca lepszym i NIC WIĘCEJ”. Tak udział w jego treningu komentuje jeden z jego zawodników: “Wiele razy trening kończył się w połowie. Charlie kwitował to słowami: “Okej, jest dobrze.” Byłem w szoku, dopatrywałem się żartu. Ilość schodziła jednak na drugi plan, jeśli Charlie diagnozował szczególnie dobrą powtarzalność u sportowca.” Śp. Francis dorobił się z zawodnikami 32 rekordów świata! Czy trzeba czegoś więcej na podparcie TEJ prawdy o treningu?
Owszem są zawodnicy, którzy podpięci pod nowoczesne przyrządy, oddychający maskami tlenowymi, biegający z ogromnymi skrzydłami korygującymi mechanikę (to nie fejk!), będacymi pod opieką najlepszych specjalistów od fizjoterapii i treningu motorycznego osiągają sukcesy. To PRAWDA! Ale policzmy ich. Niedawno Tony Holler dość surowo rozprawił się z nowoczesnymi teoriami Stuarta McMillana z Altisa, który uparł się na swojej prawdzie. Prawda leży po wielu stronach, zwyczajowo tych, którzy osiągają sukces. Jest mierzalna, bo można ją porównać z innymi prawdami. Z Altisa mimo zaangażowania ogromnych środków, odchodzą kolejni sprinterzy (ostatnio Ujah i de Grasse). Nowoczesność przegrywa z tradycją. Znany dziennikarz, Rasmus Ankersen, który rozmawiał z najlepszymi trenerami świata (wielu dyscyplin) podkreśla: “Sukces najczęściej leży w głowie. Nie kształtują go budowane z rozmachem ośrodki za miliony złotych, nie kształtuje go wygoda, komfort i nowoczesne rozwiązania. Kształtują go ludzie.”. Na dowód pokazuje zdjęcie siłowni najlepszego lekkoatletycznego klubu świata. Zardzewiały sprzęt, pajęczyna w rogu i… no właśnie, pełni entuzjazmu ludzie!
Tym akapitem właściwie zakończylibyśmy artykuł, ale przypomniały nam się słowa jeszcze jednego znanego trenera, Al Vermeila, który jest jedynym trenerem siłowym, który ma pierścienie mistrzostw świata zarówno w NFL, jak i w NBA. Współpracował z najwybitniejszymi sportowcami świata. Oto jego słowa: “Proste narzędzia dają złożone wyniki”. Inny uznany na świecie trener, Alan Bishop komentuje: “W idealnym świecie każda siłownia byłaby wyposażona w najlepszy i najnowocześniejszy sprzęt. Ale prawda jest taka, że jeśli nie możesz wykorzystać swojej pracy z gryfami i hantlami, to nie zasługujesz na nic ponadto”. Eric Cash tą wypowiedz Bishopa podsumował następująco: “Trafiłeś w punkt. Zbyt wielu trenerów chce wyrobić swoją markę dzięki nowoczesnym gadżetom. Tymczasem wystarczy opanować trzy rzeczy: Pchaj, podnoś i ciągnij. Działa za każdym razem.”