„On nie chciał tego rekordu, ale go dostał”. O gradacji w sprincie
W 2016 roku Stuart McMillan zaskoczył odpowiedzią: „Dla wszystkich którzy myślą, że trzeba biegać na maksymalnych prędkościach, żeby być szybszym, ani razu z Andre de Grasse nie biegaliśmy maxów w ciągu ostatniego roku”. De Grasse tak trenując zdobył medal igrzysk olimpijskich na 100 metrów (9.91 i brąz w finale)
Inny wielki trener, Stephen Francis także stwierdził, że jego zawodnicy nie biegają na maksymalnych prędkościach. A więc Shelly Ann, Elaine Thompson, wcześniej Asafa Powell itd. O co w tym wszystkim chodzi, mając wiedzę, że zarówno McMillan, jak i Francis stosują szybkość od pierwszego tygodnia przygotowań? Jak zdefiniować szybkość? Odpowiedź tkwi w książce Buda Wintera z roku 1956. Trener Bolta, Glen Mills powiedział o niej, że zmieniła ona „współczesne spojrzenie na sprint”. Jak ktoś w 1956 roku mógł wiedzieć coś, co dla Millsa było kluczem do prowadzenia swoich zawodników? Zmieniła to wojna, a konkretnie obserwacja zachowania żołnierzy w skrajnych sytuacjach. To co dzieje się w umysłach żołnierzy na froncie jest adrenaliną na poziomie porównywalnym ze startem na mistrzostwach świata (Bolt w juniorskim finale był tak spanikowany przed startem, że zamknął się w bagażniku. O starcie nie było mowy. Strach!)
Ale ten strach obezwładnia także na zwykłych zawodach szkolnych. Na wojnie pośród bomb należało natomiast nauczyć się spać. To była trudna konieczność i Winter opracował technikę, która pozwalała dokonać tego w 2 minuty. Koniecznością jest też obarczony ogromną adrenaliną start. Dla tych, którzy porównanie ze sprintem uważają za niefortunne mój własny przykład, odejdę od skrajnej historii, ale wielokrotnie robiłem pomiar glikemii przed rywalizacją i po. Cukier strzelał do takich granic, że jego normalizację uznałem za czynnik, który przyniesie rekord. Nigdy jednak nie udało mi się osiągnąć dobrego cukru. To były strzały o ponad 150 mg/dl na granicy kwasicy ketonowej. Także po starcie wysoki poziom utrzymywał się do 6 godzin, a często rozregulowywał glikemię na kolejne dni. Warto więc było? Tu nie o źle rozumiany spokój chodzi. Stres działa motywująco, te hormony są po coś, ale dla nas to chwilowa burza, a dla żołnierzy? Zrobiłem porównanie ze zdrowymi sprinterami. U nich wzrosty także były istotne, choć bezpieczne. Nie ma jednak wątpliwości, że start, jak i intensywność maksymalna to ogromny wysiłek dla CUN (układu nerwowego). Zdrowy człowiek, spokojny człowiek bez wyrzutu adrenaliny nie pobiegnie. Nie uczyni tego bez wytrenowanego układu nerwowego. To jak w wojsku. On ma być w gotowości na wezwanie o 3 nad ranem. Natychmiast.
Zadaniem dla sprintera jest skupić się tylko na jednym tzn. na maksymalnym pokonaniu odcinka od punktu zero do 45-55 kroku (w tyle kroków pokonuje się setkę). Ale skoro stres można rozumieć źle, to czy źle można rozumieć też maksymalną intensywność? Można! Najlepsi, w tym Bud Winter odkryli, że aby coś wykonać najlepiej trzeba zrobić to łatwiej. Jak więc łatwiej poruszać się w sprincie? Luz. I tutaj najlepszy opis nie pomoże. Tylko trening, a nawet więcej… lata treningu. Bud Winter podał opis, że zawodnik musi przybrać wygląd pstrąga. Co takiego ma ta ryba? Brak zmarszczonego czoła. A ilu tak wyglądających sprinterów spotkamy w czasie biegu? Kolejna rzecz, otwarte usta i szeroko otwarte oczy. W innej książce „10 sekund całe życie”, Walerij Borzov opisuje metodę karteczki do zębów, która nadgryziona po biegu oznaczała brak luzu.
Wróćmy jednak do McMillana i Francisa. Sprint maksymalny to nie jest to, co dzieje się między 10, a 30 metrem (przyspieszenie to ponad 60% sukcesu). Maksymalna intensywność to wszystko to, co dzieje się potem. Mniejszość, której progresu szuka się w wytrzymałości. Tu chodzi właśnie o zawiadywanie szybkością. Luz, mechanika ruchu dopasowana tak, żeby ogon nie machał psem. U większości zawodników tak właśnie się dzieje, bo to wolą, siłą woli chcą zrobić czas nie zdając sobie sprawy, że można zrobić to inaczej. W mechanice jest właśnie tak. Trzeba poruszać się inaczej. Nie rozciągać kroku, ale skracać go tak, żeby pozwolił na dłuższy lot. Kierując się logiką woli trzeba rozciągnąć krok, żeby być szybciej na mecie lub przed rywalem (częsta pułapka), a tu wystarczy uderzyć pod biodro i się odbić dalej niż przeciwnik. To jedno, a dwa twarz pstrąga, luźna dłoń i swobodny krok. Do historii przejdą biegi Bolta i Thompson, którzy zwalniając na ostatnich 30 metrach osiągali czasy porównywalne z tymi, gdzie biegli do końca. No i Asafa Powell. Czy ktoś pamięta jego pierwszy rekord świata? Jaki tam był luz? On nie chciał tego rekordu, ale go dostał.
Co oznacza, że de Grasse nie biegał na maksa? Czy zawodnik takiego pokroju jak de Grasse potrzebuje maksa? Sprinterzy się rodzą czy są tworzeni? Jeśli poczyta się o najlepszych trenerach świata, to ich obserwacja jest dokładnie taka sama dla wielu sprinterów. Spotykają się z zawodnikami, którzy tak niewiarygodnie reagują, że nie da się nie myśleć, że to po prostu natura. Naprawdę wielu jest urodzonych do sprintu. Wąska grupa jak Shericka Jackson, czy najnowsze sprinterskie objawienie, Audrey Leduc potrzebuje czasu… Oczywiście pułap reakcji, działania OUN u każdego jest inny. To się da trenować, ale sufit istnieje, choć minimalnie o tysięczne sekundy trzeba go przesuwać.
Jeśli damy zawodnikowi 5x30m, a on nie rozumie czym jest szybkość, zrobi to na maksa, tak po swojemu. I będzie wypruty z sił, jeśli próg jego pobudliwości jest wysoki. Niejednokrotnie oglądałem zawodników, którzy na treningach wychodzili jak z procy, jakby nie uderzali nogami, ale to nie jest constans. OUN to nie jest stała reakcja. Na to wszystko składa się wiele rzeczy, jak przeciążenie pracą (także zawodową), brak swobody charakterystycznej dla niektórych dni, gotowość startowa i kontrola gotowości ,no bo im bliżej startów zawodnik zaczyna myśleć: „Ja już nie mogę, ja chcę”. Mówił o tym Vincent Anderson, że inna jest gotowość w I tygodniu, a inna w 42″, a jeśli jesteśmy w połowie podczas sezonu halowego? Czy tak rozumiane stopniowanie nie ma sensu, bo trzeba „grzać”? Trzeba złapać doświadczenie, że sytuacja może się zmieniać, ale długoletni trening doprowadzi nas w końcu do celu.
Niecałe dwa lata temu nagrałem film „Celem dla elitarnych sprinterów jest nie robić nic…”
Warto odsłuchać i czasami faktycznie można złapać się za głowę, że chcąc ulżyć frustracji czy to własnej, czy to zawodnika(no bo na treningach nie widać postępu), chcemy pracować nad dobiciem OUN zamiast nad jego pielęgnacją. Doświadczenie to cierpliwość. I oczywiście mylące logikę jest zjawisko PAPu (pobudzenia siłowego). Ono działa, ale każde badanie naukowe na ten temat pokazuje, że to działanie krótkotrwałe. Sztuczki są jak w chiropraktyce bardzo krotkotrwałe, a patrzeć trzeba długoterminowo. W sprincie to bardzo trudne, ponieważ to lato jest najważniejsze w roku, a jeszcze ściślej rzecz ujmując to okres od maja do sierpnia. Najlepsi trenerzy świata wykorzystując podwójną periodyzację na starty na hali i tak zachowują się oszczędnie. Budują zawodnika na lato, a halowo zaczynają startować dopiero w lutym czyli jak najpóźniej. Chcąc wzorować się na metodyce przygotowań, trzeba wziąć pod uwagę, że hala nie może być celem samym w sobie, bo jeśli tak, to gdzie miejsce na rozwój mechaniki? Ciało ludzkie jest skonstruowane tak, że potrzebuje procesu nauki. Mózg nie złapie wszystkiego od razu. Najlepsi koszykarze, czy pianiści poświęcają czasami kilka godzin dziennie, żeby nauczyć się ruchu, płynności, czy w ogóle ruszyć adaptację w kierunku wybitności. Cytowane na tym portalu kilkadziesiąt razy, Vincent Anderson mówi: „Trzeba zacząć bardzo, bardzo, bardzo wcześnie, żeby nauczyć się w sprintu rozumianego jako umiejętność”, Bardzo, ale to bardzo wcześnie! Jeśli ktoś zacznie powiedzmy w wieku 30 lat, to i tak nie ominie go 3 lata właściwej adaptacji. A ile talentów zawiesiło kariery po roku? Można być wielkim talentem ale nigdy nie dojść do szczytu z uwagi na brak cierpliwości. Można motorycznie być nawet źle ukształtowanym, ale cierpliwość wynagradza i to bardzo często. Jeśli natomiast połączy się kształtowanie techniki ze wszystkimi innymi elementami, to można się spodziewać rekordów życiowych nawet po 20 latach treningu.
O co chodzi w szybkości przez cały rok u elity? Chodzi o szybkość w określonych warunkach. Weźmy na przykład znowu koszykarza. Kiedy poświęca 3h na naukę samodzielnie, to nie robi to w warunkach presji rywala i czasu. Sprinter podobnie. Nie musi się ścigać w październiku, nie musi biegać na czas. Może kształtować ruch, długość kroku, uczyć się pchania. Robi to najpierw bez presji rywala i czasu, najpierw na trawie lub w płaskich butach, najpierw startuje z pozycji wysokich, potem niskich. Presja czasu, rywala dochodzi potem. Wszystko jest płynne. Na poziomie światowym, gdzie zawodnicy po sezonie odpoczywają do 2 miesięcy, to wszystko musi być ułożone tak, żeby optymalną szybkość zaplanować na okres od maja do sierpnia. Hala nigdy nie jest celem, ale wyborem w okresie przygotowań. Jeśli hala staje się celem, coś np. technikę trzeba poświęcić na rzecz intensywności, a to może zwiastować kontuzje, lub wcześniejszą gotowość do startu w momencie, gdzie nie da się biegać 100 metrów. Wcześniejsza gotowość do dobre czasy na 60 metrów, ale to wciąż stracony okres na rozwój wytrzymałości szybkościowej i techniki właściwej dla odcinka między 40, a 100 metrów.
Autor: Sebastian Bednarczyk