„Gdyby przebadano więcej kobiet, limit testosteronu należałoby podnieść”
Od 10 lat trwa intensywna debata na temat dopuszczenia zawodniczek z zaburzeniami rozwoju płci (DSD) lub z wysokim poziomem testosteronu (T) do zawodów. Wiele osób nie rozumie do końca problemu z jakim mierzy się World Athletics, który trzeba przyznać dość zdecydowanie sprzeciwia się startom zawodniczek po korekcie płci (wybór), jak i zawodniczkom z wysokim poziomem T (genetyka). O ile w pierwszym przypadku prawo zakazuje startu takim sportowcom, to w drugim stawia wymagania, a sposób ich postawienia jest sprzeczny z dostępną wiedzą z której wynika, że pozostawienie zawodniczkom wyboru bez określenia sposobu terapii może prowadzić do trudnych do przewidzenia konsekwencji (zaburzenia hormonalne, depresje, myśli samobójcze). I tu tkwi problem.
Z badaniami poziomu testosteronu jest jak z badaniami antydopingowymi. Może się zdarzyć, że zawodnicy z klasą mistrzowską nigdy nie zostaną zbadani, a zawodnicy z najwyższej półki zostaną zbadani tylko w kierunku wykrywalnych środków. Nie ma pieniędzy, żeby walczyć szeroko z dopingiem, jak i na to, żeby badać zawodników na poziom testosteronu endogennego (wytwarzanego przez organizm, a nie dostarczonego z zewnątrz). Kibicom i mediom nie spodobał się przypadek Caster Semenii, która wyglądała mało-kobieco i od tego się zaczęło. Zaczęto wyrywkowo na podstawie podejrzeń kontrolować zawodniczki w kierunku najpierw DSD, a następnie skupiono się tylko na poziomie testosteronu. A więc najpierw musi być podejrzenie, następnie donos, aż w końcu można kogoś (o ile pozwala budżet, logistyka itd.) sprawdzić na poziom T. W Glasgow (ostatnie halowe mistrzostwa świata) mistrzynią świata na 60m ppł została zawodniczka, która w dość szerokiej opinii wygląda niekobieco. I teraz pytanie? Jaki ma poziom T i jak mocna musi być presja, żeby świat w ogóle się o tym dowiedział? World Athletics na pewno nie chciałoby kolejnej dyskusji w tym temacie, więc zapewne cierpliwie czeka na rozwój wypadków. I tutaj trzeba przytoczyć opinie lekarzy/specjalistów medycznych, którzy zajmują się tym problemem, a wynika z nich, co następuje: „Poziom 2.5 nmol/l to bardzo, bardzo mało jak na limit testosteronu. Gdyby przebadano większość czołowych kobiet w lekkoatletyce, to ten poziom należałoby podnieść”. I tutaj trzeba postawić pytanie: „Co by było gdyby”? Mogłoby się okazać, że 3 z 8 finalistek ostatnich mistrzostw świata mają poziom T na poziomie 2.6 i co wówczas? Wyglądają kobieco, więc je zostawiamy? „Kiedyś słyszałam, że jestem chłopakiem i powinni mnie zbadać. W 2014 roku jakiś trener tak powiedział do mojej trenerki. Nic nie muszę nikomu udowadniać, bo odkąd zaczęłam biegać, to nie wiem, czy w Polsce przegrałam z jakąś inną Polką” –to słowa Ewy Swobody. I takich cytatów w stosunku do innych zawodniczek można trochę przytoczyć. Czy doczekamy się więc całkowicie nowych badań, już nawet nie dopingowych, ale związanych z płcią?
Powyżej wspomnieliśmy o limicie 2.5 nmol (i to w okresie 24 miesięcy!), który został obniżony regulaminem WA z poziomu 5 nmol/l, co oznacza, że od od zeszłego roku zawodniczki ze zbyt wysokim T zostały postawione przed czymś wręcz nieosiągalnym, ponieważ nie zaproponowano też bezpiecznej terapii z tym związanej. Interwencja w genetykę, lub jak kto woli, w gospodarkę hormonalną to naprawdę poważna sprawa. Pozostawienie zawodniczek samym sobie, to nie jest mądre wyjście z sytuacji. Władze światowej organizacji zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i na pewno nie chciałyby po raz kolejny wikłać się z jakimś nowym problemem, tymczasem… idzie nowe!
Otóż okazuje się, że objęta zakazem Christine Mboma potrafi utrzymywać poziom T na poziomie 0.6 nmol! Zacytujmy jej trenera(Henk Botha): „Poziom 0.6 jest całkowicie nienormalny i mniejszy, niż u zdecydowanej większości kobiet na świecie. World Athletics nie zaproponowała jednak żadnej innej recepty, ani badań, które wskazywałyby, jak obniżyć poziom T do powiedzmy 2.4 nmol”. Poziom namibijskiej sprinterki bez terapii i leków to poziom 7-8 nmol/l! Już samo to musi być rażąco kontrowersyjne i budzić sprzeciw u 99% związanych z tym tematem lekarzy. Nie wiadomo i nikt tego nie wie, włącznie z trenerem w jakim kierunku to zmierza. Najciekawszym jest fakt, że terapię obniżenia testosteronu u Mbomy wymyśliła m.in. żona Henka Bothy (dowód na to, jak bardzo samym sobie pozostawione zostały zawodniczki, a niektóre z nich mówiły o depresji i myślach samobójczych po wymyślonych przez siebie terapiach). Christine Mboma dzięki zaangażowaniu znajomych lekarzy opracowała terapię(zastrzyki +tabletki i dieta), która potrafi utrzymywać testosteron na bardzo niskim poziomie. Czy to nie brzmi, jak eksperyment medyczny? World Athletics musi to wszystko śledzić z wielkim niepokojem, dlatego pozwoliło Mbomie na start wcześniej, niż regulaminowe 24 miesiące na poziomie 2.5 nmol, ale żeby nie było zbyt dobrze postawiło warunek (Mboma nie może startować przez kolejnych 18 miesięcy na dystansie 400 metrów, aby zmieścić się w warunkach 24 miesięcy równego poziomu). Ale to już oficjalne, co możemy napisać: Christine Mboma od kwietnia została dopuszczona do międzynarodowej rywalizacji i jeśli wypełni minimum 11.07/100 lub 22.54/200m, będzie mogła wystartować na igrzyskach olimpijskich! Jeśli jej się uda, otwory nową dyskusję, a na pewno też zaprowadzi naukową rewolucję w temacie terapii obniżania naturalnego poziomu testosteronu…